Preview Mode Links will not work in preview mode

Nov 21, 2020

Kiedy Mateusz Morawiecki zostawał premierem, stał się nadzieją Jarosława Kaczyńskiego na unormowanie szorstkich relacji z Unią Europejską i zagwarantowanie, że Bruksela nie będzie blokować kontrowersyjnych działań PiS, choćby w prokuraturze, sądach czy mediach. Morawiecki rzeczywiście budował swój wizerunek jako polityka skutecznego na arenie unijnej. Latem minionego roku opowiadał, że wybór Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej to jego osobisty sukces — wybór Niemki miał oznaczać koniec kłopotów PiS w relacjach z Unią Europejską.
Rok później, w lipcu 2020 roku, kiedy na szczycie Rady Europejskiej toczyły się rozmowy dotyczące powiązania wypłat pieniędzy z budżetu Unii Europejskiej z oceną praworządności w krajach członkowskich, premier zapewniał prezesa, że osiągnął kolejny sukces i żadnej oceny sytuacji w Polsce ani blokowania nam pieniędzy nie będzie. Po czym nadeszła jesień 2020 roku, która okazała się dla premiera niemal jesienią średniowiecza. Otóż Mateusz Morawiecki — a wraz z nim cały PiS — dowiedział się, że przygotowywany projekt budżetu Unii Europejskiej powiązany będzie z praworządnością. W tej sytuacji Morawiecki stwierdził, że zostaliśmy oszukani przez złą Unię i przyjął bardzo ostrą retorykę antyunijną. Jego ostatnie wystąpienie sejmowej można śmiało traktować jako najbardziej antyunijne w dziejach parlamentu.
Mateusz Morawiecki miał być lekiem na całe zło w kontaktach z Unią Europejską, a dziś mamy groźbę weta budżetu unijnego ze strony Polski i mocno radykalizujący się obóz władzy. Morawiecki miał zostać pierwszym zastępcą prezesa PiS i przyszłym liderem partii, a dziś jego notowania w obozie władzy lecą na łeb na szyję. Czy premier wyjdzie z tego obronną ręką?

Władza szczuje na Unię

Kłopoty Morawieckiego są na rękę ministrowi sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro wraz ze swoimi współpracownikami przeżywa właśnie czasy tryumfu. Antyunijna retoryka Solidarnej Polski staje się stanowiskiem rządu PiS wobec Unii Europejskiej. Ziobro wyczekał moment, kiedy Morawieckiemu powinęła się noga w Brukseli i docisnął premiera do ściany.
Ziobro czuje się pewnie. Przez ostatnie tygodnie sprawdzał, czy Kaczyńskiemu uda się spełnić pogróżki, że znajdzie do koalicji inną formację na miejsce Solidarnej Polski. Nie udało się — Ziobro wie, że prezes bez niego większości miał nie będzie. Ziobro może szarżować, stał się recenzentem, dyktującym politykę europejską. A Morawiecki stał się zakładnikiem Ziobry i dlatego idzie na wojnę z Brukselą. W ten sposób obóz władzy przeprowadza operację na naszej świadomości: celowo wywołuje antyunijne nastroje, oskarża UE o wszystko co najgorsze, obrzydza ją. Do przygotowanie do klęski w negocjacjach budżetowych, którą PiS będzie prezentować jako zwycięstwo nad siłami zła. Kto jest dziś tak naprawdę realnym ośrodkiem myśli europejskiej w naszym kraju? Czyżby żona Ziobry?

Kaczyński popsuł negocjacje budżetowe z Unią

W całej tej układance władzy, najważniejszy jest wciąż oczywiście Jarosław Kaczyński. Jednak wiara w nieomylność prezesa powoli zaczyna odchodzić w przeszłość nawet na szczytach PiS. W ostatnich dniach prezes znów pokazał swą agresywną twarz — zaatakował posłów opozycji, zarzucając im, że mają krew na rękach, wyprowadzając ludzi na ulicę. Szkopuł w tym, że to prezes, wydając Trybunałowi Konstytucyjnemu nakaz zaostrzenia przepisów w sprawie aborcji zachęcił ludzi do protestów. To także prezes poważnie przyczynił się do kłopotów w kwestii unijnego budżetu. W połowie października Kaczyński udzielił wywiadu „Gazecie Polskiej”, w którym powiedział, że Unia Europejska jest gorsza od ZSRR, a jeśli budżet unijny zostanie powiązany z praworządnością, to Polska go zawetuje. Zrobił to dlatego, że Ziobro przekonał go, iż Morawiecki go oszukał, powtarzając, że wszystko jest z Brukselą dogadane. Kaczyński tym wywiadem wywrócił rozmowy między polskim rządem a Unią w sprawie rozmycia kontroli praworządności. Unijni negocjatorzy uznali, że z prezesem nie da się dogadać i postanowili pójść na rękę krajom, które — jak Holandia, czy Francja — chcą kontrolować praworządność w Polsce.